Mini serial Netflixa „Jeden dzień” naprawdę można obejrzeć w jeden dzień/wieczór/noc – wciągający, poruszający, pokazuje różnorodność i moc emocji. Jednak tytuł mówi o czymś innym – mówi o corocznych spotkaniach dwóch osób, których od 15 lipca 1988 zaczyna łączyć coś niezwykłego. To „coś” przez wiele lat jest niezdefiniowane – nie do końca odbiorca może jednoznacznie określić czy jest to miłość przyjacielska, romantyczna, duchowa. Jednak jedno jest pewne, Emma i Dexter są sobie bliscy i w pewnym stopniu „nierozłączni”, mimo, że przez lata ich znajomość opiera się na tym jednym dniu. Różnią się też osobowością, podejściem do życia.
Wiedzą, że nie muszą określać swojej relacji. Nie nazywają się ani przyjaciółmi, ani partnerami, ani rodziną z wyboru. Gdy spotykają się raz w roku ich historia zawsze jest inna, lecz niezmiennie są siebie ciekawi, starają się podążać za swoimi potrzebami, akceptować wybory, wzajemne zdanie. Nigdy nie zostają sami.
„Możesz tylko spróbować żyć tak, jakby wciąż była wśród nas” – słyszymy od jednej z bliskich osób głównego bohatera. W historii pojawia się wątek nagłej straty. Obok bólu, krzywdy i smutku, który jest nie do opisania, oglądamy silną moca wsparcia i bezinteresownej pomocy od ludzi, o których w pierwszym momencie moglibyśmy nie pomyśleć.
Jest to melancholijna opowieścią o przyjaźni, wrażliwości i zawiedzionych oczekiwaniach. Znajdziemy tu sporo bardzo ludzkiej tęsknoty za bliskością. Ale również pewnego potwierdzenia, jak wiele można rozumieć poprzez „zostań nagle sami”.