„Niepokój przychodzi o zmierzchu” autorstwa Rijneveld Marieke Lucas to historia rodziny, którą dotyka śmierć jednego z dzieci, opowiedziana przez inne dziecko – siostrę zmarłego. Książkę tę czyta się łatwo i trudno jednocześnie. Łatwo, bo jest napisana tak, że bardzo wciąga: obrazowo, sugestywnie. Trudno, bo wywołuje silne emocje, które w odniesieniu do dziecięcego cierpienia trudno przyjąć i pomieścić. To cierpienie z jednej strony jest ciche i ukryte, ale towarzyszy mu wyraźna, momentami rozpaczliwa, dziecięca determinacja, by przeżyć i znaleźć odpowiedzi na pytania, na które często odpowiedzi nie ma. Opisane ścieżki dziecięcego myślenia i rozumienia równocześnie fascynują, zasmucają i napełniają grozą. Fascynują oryginalnością skojarzenia, możliwej jedynie w dziecięcej głowie, magii z surową prozą codziennego życia w małej holenderskiej wsi, a smucą i napawają grozą, gdy uświadomimy sobie do jakich zabiegów musi czasem uciec się dziecko, by przeżyć. Dziecko zmuszone jest podążać tymi ścieżkami, gdy w sytuacji traumy brakuje przy nim uważnego, przytomnego dorosłego przewodnika. Dorośli w tej opowieści sami sobie próbują radzić jak potrafią, korzystając przy tym z pancerzy budowanych latami z sztywnych zasad, obsesyjnej religijności i nie uznających sprzeciwu przekonań. Te pancerze są po coś i pewnie coś dają, ale nie dają ciepła, którego dziecko organicznie potrzebuje. Pewnie między innymi dlatego schowało się pod czerwoną kurtką.
Autor recenzji: Ewa Matyszewska