Jeśli umiera ci bliska osoba możesz pozostać niepogodzony z tym faktem już na zawsze. Możesz próbować żyć jakby „to się nigdy nie stało”, możesz na różne sposoby utrzymywać zmarłego „przy życiu” lub zadecydować do jakiego stopnia chcesz „dać się pochować” wraz z nim, a do jakiego stopnia przejść drogę rozwiązania relacji. Bo choć ta relacja ustała, rozstanie jest ostateczne i nieodwracalne, ty żyjesz dalej, a żyjąc dalej możesz mieć w jakimś sensie wpływ na to, co zrobisz z tym doświadczeniem, i dokąd cię ono zaprowadzi. Pod jednym jednak warunkiem – jeśli pozwolisz sobie na przejście w pełni żałoby.
Ten pierwszy szok związany z otrzymaniem wiadomości o nagłej śmierci bliskiego czy odkrycie go martwego jest tak duży, że aż zapiera dech! Zaprzecza się temu pozostając w złudzeniu, że to nie dzieje się naprawdę, to tylko koszmarny sen, z którego zaraz się człowiek obudzi i będzie jak dawniej.
Do jakiego stopnia nie daje się wiary tej rzeczywistości, z którą stanęło się oko w oko i która diametralnie wywraca cały dotychczasowy świat o sto osiemdziesiąt stopni, że aż w pierwszym odruchu zmusza do zakłamania tego w sobie? W takich sytuacjach nikt nie spodziewa się wcześniej tego, co następuje potem. Śmierć nie istnieje, dopóki nie otrzemy się o namacalne dowody jej istnienia, a to jeden z tych niezbitych dowodów, kiedy ktoś umiera w rodzinie. Przygotowanie się na przyjęcie śmierci, szczególnie gdy zaszła w nieprzewidzianych i tragicznych okolicznościach, jest niemożliwe. A osoba w żałobie musi wręcz oddzielić się od własnych uczuć, bo inaczej zwariuje, więc na początku jest niczym umarły, błądzi w zaświatach myślami i nagromadzonymi emocjami. Na długo też pozostanie psychicznie „odosobniona” od życia jako takiego, w takim specjalnym „kokonie”, w cichej rozpaczy, jakby w ogóle przestała istnieć. I tylko nagły lament wezbranych uczuć przerywa ten stan melancholii w niej. Emocje, które wciąż są żywe pod powierzchnią, przypominają o znaczeniu utraconej osoby. Niczym lawa wydobywa się z najgłębszych pokładów duszy, cała pamięć minionych chwil, wspomnień, szloch, po którym zaraz potem zastyga się. Nie wierzysz, że to ty i twoje życie, jakby nagle stanęło przed tobą „nie do pary”. Potrzebujesz obecności innych w tym pochłaniającym cię przeżyciu, aby w swoim czasie żywi wydobyli cię stamtąd, gdzie wszystko nagle zamiera i gdzie czas stanął w miejscu, ten stan bez którego nie przeżyłoby się ani jednej chwili następnej, na przemian dopada cię i opuszcza.
Kondycja psychiczna żałobnika wskazuje na utrudniony kontakt z innymi, bezradność odziera ze wszystkich warstw, w pierwszych momentach zostawia go niczym nie osłoniętym i tak bezbronnym i kruchym, że nie starcza mu sił na to, aby dotrzymywać kroku innym. W wewnętrznym świecie takiej osoby, coś się przed czymś broni, aby nie podążać za innymi tak jak to było do tej pory, lecz by pozostać „przy sobie”. Być może tej właśnie siły psychicznej, która zatrzymuje nas i koncentruje na świecie wewnętrznym, potrzebujemy najbardziej, by odbyć żałobę. Pracę na poziomie emocjonalnym i mentalnym, która staje się pomocna w przechodzeniu najtrudniejszej z życiowych separacji. Dopiero powolne odtajanie, oddawanie bólu w obecności osoby zdolnej odebrać to cierpienie, daje ukojenie i przywraca nadzieję na odzyskanie życia w sobie nawet, jeśli jakąś „częścią siebie” bezpowrotnie odeszło się wraz z umarłym. Rozmowa w odpowiednich warunkach, z zaufaną osobą, która wysłucha, zrozumie, jest powolnym odzyskiwaniem tej części siebie, która całkowicie należy do zmarłej postaci.
Mówi się, że „czas leczy rany”, a jeśli nie, to co wtedy? W momencie, gdy poczuje się „dotyk śmierci” w postaci utraty ukochanej osoby, poznaje się smak własnej przemijalności. Śmierć boli tego, kto zostaje przy życiu. Jest to jedyny moment, aby zrozumieć, że nie tyle upływ czasu, co stworzenie miejsca w nim na doświadczanie „utraconego” działa leczniczo. Często wypowiadane zdanie przez osoby, które tracą najbliższych brzmi: „dlaczego on, nie ja”. Chcielibyśmy móc skontrolować jakiś rodzaj przeżyć wobec zmarłego, stąd ta deklaracja zamiany. Jednak ten heroizm ma też swoje drugie dno. Przeżywanie uczuć związanych ze śmiercią najbliższych często przekracza granice ludzkiej wytrzymałości, bywa wręcz nie do zniesienia, ponieważ są w nich zawarte różnego rodzaju życzenia za życia skierowane w złości, żalu, czy w rywalizacji do zmarłego, które miały tylko coś wyrazić, a wypełnienie ich przez śmierć w jakimś sensie potwierdza i udaremnia naprawę czegokolwiek. Tej nieodwracalności nie jest w stanie sobie wybaczyć zostająca przy życiu osoba permanentnie obwiniająca siebie za wszystko i podążająca śladami zmarłego. Jakby nie dawała wiary w istnienie równie silnych uczuć miłosnych, a tym samym złożoności swoich emocji, które może teraz poczuć, wypowiedzieć i symbolicznie zadedykować zmarłemu. Nie sposób nie zetknąć się z tymi bardzo silnymi impulsami, uczuciami, i życzeniami w przebiegu życia.
Od samego początku posiadamy zdolność wiązania się z innymi z silnie zaznaczającą się ambiwalencją, jaka wpisuje się w te relacje, ale w momencie, gdy bliski odbiera sobie życie szczególnie przybiera ona na sile i atakuje zdolność dobrego pożegnania się z nim.
Czas żałoby sam w sobie jest bardzo trudnym procesem psychicznego godzenia się z utratą relacji. W śmierci samobójczej jest dodatkowa trudność dla bliskich w przejściu tego procesu polegająca na tym, że samobójca decyduje się odebrać sobie życie bez informowania o tym najbliższych, wyłącza ich ze swojego świata. Dlatego zrozumienie motywów i uczuć stających za tym wydaje się być wręcz uniemożliwione życzeniem zmarłego, aby bliscy nie mogli się z nim pożegnać normalnie i godnie i być może w inny sposób niż on to zaaranżował. W śmierci samobójczej nie istnieje dobra separacja, lecz wpisana w nią nienawiść i kara dokonana na bliskich w postaci egzekucji na sobie. Desperacka forma skończenia z tym wszystkim wydaje się być jedyną pozostającą z możliwych manifestacją odżegnania się od relacji, jakichkolwiek związków. A przecież to jest wyraz najgłębszego załamania psychicznego jednostki decydującej się na tak drastyczne posunięcie.
Osoby, które straciły bliskiego w wyniku śmierci samobójczej mogą znaleźć się w podobnym położeniu co ich bliski, nie mogąc wyjść z matni zadręczania siebie poczuciem winy i rozczarowaniem, nie torują sobie właściwej drogi do innych. Pozostają nierzadko w totalnym odosobnieniu i poczuciu, że zrozumienie ich sytuacji nie jest osiągalne. Właśnie w tym momencie i będąc w takim stanie, tego zrozumienia i bycia przy nich ze strony innych potrzebują najbardziej.
Badania wykazują, że śmierć dziecka czy współmałżonka jest takim rodzajem intensywnego żalu, bólu, który w mózgu zostawia realny ślad, czego wynikiem są rożne objawy somatyczne. Zdarza się, że ból po stracie ukochanej osoby jest tak wielki, że trudno sobie z nim samemu poradzić. Dlatego tak ważne jest wsparcie rodziny i przyjaciół. Dla osób udzielających wsparcia osobie będącej w żałobie najważniejsze jest, aby:
– być jak najszybciej przy osobie w żałobie, towarzyszyć jej, być bardziej troskliwym, wyrozumiałym, słuchać nie dyskutować, razem pomilczeć, nie bać się zadzwonić, namówić na spotkanie, na spacer ,z czasem zaproponować jakieś atrakcyjne zajęcie
– być czujnym na potrzeby osoby w żałobie- starać się dawać jej to, czego potrzebuje (rozmowa, pomoc w załatwieniu konkretnych spraw lub wspólne pomilczenie), nie zaś to, co nam wydaje się dla niej najlepsze
– pomóc w organizacji pogrzebu, w codziennych prostych rzeczach jak zakupy czy przygotowanie obiadu, pomóc w porządkowaniu rzeczy po zmarłej osobie czy przemeblowaniu domu
– mówić „płacz- to przyniesie ci ulgę”
– nie dawać złotych rad typu „staraj się o tym nie myśleć”, „weź się w garść”, „nie rozgrzebuj ran”, „bądź dzielna/y”, „już nie płacz”, osoba w żałobie często ma potrzebę mówienia o śmierci bliskiej osoby, co przynosi jej ulgę
– pokazać możliwość szukania pomocy w specjalistycznych ośrodkach psychologicznych, grupach wsparcia
– pomóc przeprowadzić rytuał pożegnania i dokończyć niedokończone sprawy, symbolicznie pożegnanie np. napisanie listu do zmarłej osoby, odwiedzenie jakiegoś szczególnego miejsca.
ANETA NIEZNAŃSKA