„Był taki czas, gdy ciągle się spieszyłam. Na przykład jechałam tramwajem i chciałam, żeby on jechał jeszcze szybciej. Miałam ten pośpiech w sobie. I nagle pomyślałam: „Zaraz, dokąd ja się tak śpieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna”. Pozbądź się tego wewnętrznego biegu. Oglądaj świat, obserwuj, co się dookoła Ciebie dzieje, bo życie mamy jedno, a przecież we wszystkim można znaleźć tyle piękna. Właściwie samo to, że się żyje, jest już czymś cudownym”
Kołaczą mi się w głowie słowa polskiej aktorki Danuty Szaflarskiej zawszy, gdy gdzieś się zapędzę, coś zgubię, nie zauważę, bo przecież wszystko trzeba „na wczoraj”. A tu święta za pasem. Trzeba okna umyć, dom wysprzątać, zakupy ogarnąć, ugotować, upiec, wyprać, wyprasować, do pracy iść, dzieci przywołać do porządku, męża obsztorcować, „bić pianę” wokół siebie, byle nie myśleć, nie zastanawiać się, nie wnikać. Wyprzeć to wszechogarniające uczucie paniki, bezsilności, niemocy. Zagłuszyć emocje. Zająć głowę, by nie generowała kolejnych pytań, na które nigdy nie znajdę zadawalającej odpowiedzi. Znów czyjeś życie minęło. Ktoś znikł. I znowu nas mniej przy stole.
„Był taki czas, gdy ciągle się spieszyłam. Na przykład jechałam tramwajem i chciałam, żeby on jechał jeszcze szybciej. Miałam ten pośpiech w sobie. I nagle pomyślałam: „Zaraz, dokąd ja się tak śpieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna”… Jakże bezlitosne i proste stwierdzenie. Proste i prawdziwe. A tak trudne do przyjęcia. Szaflarska była mistrzynią bezkompromisowości. Nie kombinowała, wyrażała myśli najprościej jak to było możliwe. I ta prawdziwość słów, obdartych z iluzji, wywołuje niejednokrotnie fale zaprzeczeń. Ból psychiczny odbieramy tak namacalnie, że aż trudno dech złapać. Świat w jednym momencie wyrzuca nas, gdzieś na swój margines a umysł przestaje racjonalnie funkcjonować. Bo, jakże to… Ano tak. Żyjesz, jakby końca miała nie być. Na nic nie masz czasu. Spotkać się, zatrzymać, pochylić, zachwycić, pobyć, potrzymać za rękę, razem pomilczeć, razem się pośmiać, potańczyć, zjeść wspólnie ciastko, wygrzać ciało w słońcu, pobiec hen przed siebie w dal dla samego biegnięcia i zachwytu … Nie ma czasu na takie błahostki. Trzeba pracować, działać, osiągać, zdobywać. I nagle śmierć. I po co to. Ale jak… Już razem nie pomilczymy, już razem nie zjemy ciastka, już się nie pokłócimy, już się nie pogodzimy, już razem nic. I tak jak tamto życie zgasło, nasze ma też koniec ważności. Więc zamiast biec, pędzić przez życie, trzeba usiąść, jak przed podróżą i czasem pozwolić myślom dojść do głosu. Ponazywać emocje. Zrobić rachunek sumienia: co jest ważne, a co ważniejsze. Śmierć, która nam tak przewróciła życie, czasem chce nam coś powiedzieć, wskazać. Możemy pozwolić się zadręczyć zaklinaniu rzeczywistość, zalać poczuciem winy lub przekuć to w nową siłę.
„Do śmierci nie da się przygotować”. I tak i nie. Dorastamy w kulturze hołubiącej narodziny, a wypierającej ze świadomości śmierć, jako coś niewłaściwego do celebracji. A śmierć jest jedynym pewnym elementem życia. Przemiany życia. Zmiany jego wartości. I fundamentalne pytanie w jej aspekcie, to nie „po co to wszystko skoro i tak w niwecz pójdzie”, „dlaczego on/ona/ja”, lecz „dlaczego mam być dobra dla siebie i dążyć do wartościowego życia?”. Życie, to cykl nieustannych przekształceń i znaczenie ma dostrzeganie, jaki ślad po sobie zostawiamy słowem, uczynkiem, myślą. Czego nas uczy droga, którą przemierzamy? Jakimi wspomnieniami nas obdarowuje? O śmierci warto rozmawiać, nauczyć się celebracji pożegania, kreować strategie radzenia sobie z kryzysem zanim nastąpi. Oswoić lęki, zaakceptować nieuchronne i mieć świadomość nieprzewidywalnej kolejności zdarzeń. Ktoś odchodzi, ktoś zostaje. Czasami coś odchodzi, przemija. Warto obdarować się czasem z bliskim i rozmową: powspominać, zaczerpnąć z doświadczenia, ułożyć wszystko bez tej jednej obecności (albo z obecnością inaczej, może bardziej odczuwaną duchowo niż fizycznie).
Czasem to wspomnienia trudne, traumatyczne, niemiłe, ale może dzięki temu wiemy, czego nie chcemy, co z naszego życia wypraszamy za drzwi. Jak wiem, czego nie chcę, łatwiej sformułować, czego potrzebuje, czego pragnę, co zapraszam. To nie jest tak proste jak słowa Szaflarskiej. Jednak, gdy dasz sobie zgodę na doświadczenie, którym zostałaś obdarowana, możesz usiąść i się temu przyjrzeć.
Wkroczenie śmierci w rytm życia zakłóca jego zwykły bieg. Przez pewien czas jesteśmy jak we wzburzonej wodzie z wartkim pędem, gdy muł z dna się poderwał i doprowadził do znacznego zmętnienia. Usiądź i daj sobie prawo do zatrzymania. Żyj tak, by w takich momentach mieć kogoś, kto przejmie część obowiązków. Rozkładaj ciężar na wiele barków. Nie dźwigaj sama. A jeśli nie potrafisz, zadzwoń na telefon zaufania. Pod numerem 800 108 108 konsultanci przeprowadza Cię bezpiecznie przez tę „mętną wodę” bez żadnych zobowiązań. Daj sobie prawo do zwolnienia. I pobądź sobie z sobą. Pomyśl o sobie jak o najbliższej przyjaciółce i wybierz formę opieki dla siebie, jaka będzie z Toba zgodna. Może napiszesz list do osoby, która wylogowała się z życia na zawsze i wyrazisz w nim wszystko to, co potrzebujesz. Może masaż i kojąca muzyka będzie tym, czego potrzebujesz. Może będzie to wędrówka górskim szlakiem. Może książka, której od dawna nie miałaś_eś czasu przeczytać. Może odwiedziny osób, do których chciałaś_eś pojechać, ale nie było czasu. Nazwij emocje, wycisz ciało. Przez chwilę bądź dobra_y dla siebie. Oddychaj. Oddychaj tak, by Twój brzuch zwiększał swoją objętość. Zaproś do swojego życia rytuał, który nada mu nowy rytm. By Twoje myśli podążały za nowym/innym porządkiem.
„Pozbądź się tego wewnętrznego biegu. Oglądaj świat, obserwuj, co się dookoła Ciebie dzieje, bo życie mamy jedno, a przecież we wszystkim można znaleźć tyle piękna. Właściwie samo to, że się żyje, jest już czymś cudownym” – słowa Szaflarskiej, to również refleksja, zaduma nad sensem i wartością. Nad lekcja, która przed nami do odrobienia.
Autorka: Agata Celmer (wolontariuszka Telefonu wsparcia 800 108 108)
Na zdjęciu: Danuta Szaflarska